To była długa noc. Już od kilku tygodni wiadomo było, że do Poznania przyjeżdża największy maniak wszelakiej maści klonów i nie klonów, człowiek legenda polskiego cart-makingu
[to tylko subiektywna opinia autora, dop. spazz ]z przesympatycznym nickiem, który jak się tego dnia dowiedziałem, pochodzi z gry o równie przesympatycznym króliku.
Wszystko było zaplanowane już na sobotę, jednak sytuacja rodzinna, że się tak wyrażę u Spazz'a, spowodowała, że przyjazd ten przełożony został na niedzielę.
Jak już mówiłem, to była długa noc. Dla Spazz'a pewnie jeszcze dłuższa
[bez przesady, ledwie 10h chamowozem dop. spazz] . W końcu jednak na budziku wybiła godzina 4:30, a w telefonie rozległ się dzwonek. Czas wyruszać na dworzec, ten sam znany Wam wszystkim dworzec, opisywany z relacji "WYPRAWA PO ZŁOTE KALESONY". Puste ulice pozwoliły mi pojawić się na nim już po kilkunastu minutach, w końcu też udało nam się poznać, w czym początkowo przeszkodziły nam trochę nowe fryzury!
Dojechaliśmy do domu, i od razu rozpoczęło się testowanie. Konsole latały jedna po drugiej: Famicom, Batman, żółto-zielony klon "kameruński", Fenix, MT-777DX, IQ-502.
Można powiedzieć, dokonaliśmy kilku ciekawych wymian, o których na pewno dowiedziecie się za jakiś czas z porządnych relacji fotograficznych.
Po śniadanku pojechaliśmy na giełdę staroci, jednak to co na niej było, nadaje się bardziej na forum dla śmieciarzy lub kolekcjonerów antyków. Tym razem niestety, 168in1 na scalakach za 3 zł nikt z menelków nie dowiózł.
Następnym punktem naszej wycieczki była katedra, Spazz od razu zaczął snuć plany, co zrobiłby po zakupieniu tak monstrualnego budynku, a opowiastki jak grało by się w środku w Doom'a
[i Castlevanie ! dop. spazz]wzbudziły zainteresowanie babci w mocherowym bereciku
[a zwłaszcza antenki radaru na berecie dop. spazz], postanowiliśmy więc zwiedzić ją do końca w ciszy, i po znalezieniu odpowiednich drzwi (otwierając któreś z kolei poczułem się jak w jakieś platformówce), ruszyliśmy na chwilę do domu, by przejść całą Contrę, co oczywiście udało nam się za pierwszym razem (a żyć mieliśmy łącznie tylko 90, więc to duży sukces
)
Gdy pyknęliśmy Contre
[Ty zboczku, ja jej nie pykałem ], pojechaliśmy po moją lubą, odwieźliśmy ją do pracy, a sami udaliśmy się na Stary Rynek, ponieważ Rysiu jeszcze nigdy nie widział, jak pięknie trykają się koziołki.
Przeżyłem jednak chwilę grozy, gdyż praktycznie pod samym Ratuszem, Spazz zaczął biec w kierunku nieznanej mi postaci w kapturze:
edit:: vulomedia sczezła...Odciągnąłem go, tłumacząc, że to tylko gość zbierający od dzieciaków kasę, Rysiu jednak do końca postoju patrzył na niego podejrzliwie, cedząc przez zęby: co robi tu MWK, my chcemy Magie i miecz!
Po Koziołkach przyszedł główny punkt programu, bez którego raczej nie było by tej opowiastki, i która wręcz zmusiła mnie, by założyć ten topic.
Wizyta Po Złote Kalesony EPIZOD 2, tym razem z mocnym postanowieniem - zero tolerancji dla cen, zero oszukiwania i żyłowania!
Dojechaliśmy na miejsce, odczekaliśmy chwilkę, gdyż sprzedawca wracał z giełdy samochodowej, gdzie miał zamiar sprzedać swojego Mitsubishi Pajero. Sztuka ta nie udała mu się, jednak dokonał wymiany swojego życia - oddał go w zamian za FIATA TEMPRĘ, o której miał takie pojęcie, o którym może sugerować pytanie do mnie - jak to auto wygląda?
Wymiana toczyła się już podczas naszego połowu, wyglądała mniej więcej tak - my dwaj na magazynie w pokoju, i dwóch kolesi na dworze, śmiejących się z hurtownika
[hurtownikiem to on był w latach 90, teraz to co najwyżej sknera dop. spazz], który co po chwilę głośnymi okrzykami dawał nam jeszcze nadzieję, że żyje.
Minęły dwie godziny, jakże ciekawe dwie godziny...
Nabraliśmy sobie kilkanaście kartów, które dokładnie sprawdzaliśmy "sprawdzarką" Spazz'a. Między czasie powyciągałem kilkadziesiąt kartów z kartoników, które niezmiernie były mi potrzebne, a które wcześniej dostawałem za darmo. Ryliśmy w dwójkę dosłownie wszędzie, czego żeśmy tam nie znaleźli
Karton, który leżał obok pudeł z padami i pistoletami, okazał się kartonem ze zdjęciami kilku jego żon/narzeczonych/kobiet - sami nie wiemy, w dość, że tak powiem sytuacjach "pro-rodzinnych", więc zostawiliśmy go od razu w spokoju. Drugi był niemiłosiernie ciężki, bardzo, bardzo przykuł naszą uwagę, wyciągaliśmy go z ogromną prędkością, tak szybko, że spadł nam z regału na ziemię, i równie szybko go tam odkładaliśmy, gdy posypało się rozbite w drobne kawałki szkło z regału. W końcu udało się go nam tam wgramolić, nie na długo jednak, gdyż po kilku minutach spadł z jeszcze większym hukiem, i szkła na podłodze było jeszcze więcej...
[dla ścisłości były to szklane kafelki BYŁY dop. spazz] Po drugiej godzinie wiało już strasznie nudą, znaleźliśmy jakieś naklejki i postanowiłem ułożyć na regale jakiś napis. Nie było ich zbyt dużo, więc wyszedł nam tylko BIC. Tak, że tak powiem - napisik w temacie. Wzbudził jednak ogromne poruszenie u sprzedawcy
["a kto to nakleił ?!", "nie mamy pojęcia" dop. spazz] gdy doczłapał do pokoju
[nory dop. spazz], nie mógł pojąć kto to mógł zrobić!
Wytrwałe poszukiwania dały nam jeden cudowny skarb, a jest nim PEGASUS POWER 16 BIT - ORYGINALNY PEGASUS od BOBMARKU, w środku w kartonie ostała się nawet nienaruszona karta rejestracyjna, a na pudełku trzech rudych chłopaków. Sprawa o tyle ciekawa, że od czerwca na innym forum o Pegasusie (wiadomo jakim), gość poszukiwał tego kartonu, gdyż był na nim właśnie on, z dwoma braćmi, wszyscy trzej rudzi i przypominający kaczyńskich za młodych lat!
Podłączyliśmy sprzęt do TV, działał, naładowaliśmy do kartonu katridży i odłożyliśmy na "półkę zamówień"
W końcu pojawił się i on, największy sprzedawca katridży w latach 90. Od razu padło pytanie - za ile puści mi tego Pegasusa. Po usłyszeniu 200 zł, parsknęliśmy śmiechem i odłożyliśmy go z powrotem, od razu jednak padła propozycja 50 zł i 7 za katridż na którą przystałem. Negocjacje cen katridży Pegasowych nie poszły już tak dobrze - koleś za scalaki woła 3,50, a za glutowe składanki od 7-10 zł, także kazaliśmy mu je wziąć z powrotem do kartonu, niech leżą, gniją itd...
Pora na gry do Gameboya, piraty, których Spaziu przygotował niemałą kupkę. Negocjacje były tragicznie długie i śmieszne, koleś chciał 25 zł za pirata, i zakończyły się tymi o to świętymi słowami:
[tak ale jak nie miał wydać 15zł reszty to z łezkami i grymasem bólu sprzedał dwie sztuki żeby nie musiał latać po resztę, po zwróceniu uwagi "w tym piracie nie ma instrukcji" poleciał z krzykiem "jak to nie ma, w każdym są" przetrzepywać szafkę (ale nie było ;] jak powiedziałem) dop. spazz]NIE MUSZĘ CI ICH SPRZEDAWAĆ, JUTRO I TAK ZAWOŻĘ JE DO MEDIA MARKTU, BO CHCIELI JE ODE MNIE WZIĄĆ NA SKLEP. JA NIE MOGĘ SPRZEDAWAĆ TANIEJ, BO TO SĄ ORYGINAŁY, SĄ TO ORYGINAŁY BO TO SĄ PIRATY Z CZASÓW, KIEDY MOŻNA JE BYŁO SPRZEDAWAĆ, WIĘC TO SĄ ORYGINAŁY. JA MUSZE JE SPRZEDAWAĆ W TEJ CENIE, BO NIE MOGĄ MI ZOSTAWAĆ FAKTURY, BO URZĄD SIĘ DO MNIE DOPIERDZIELITu nastąpiła cisza, musieliśmy szybko wyjść, by przez pół drogi ryczeć ze śmiechu. To stąd pojawiły się u nas opisy o Media Markt w różnych miejscach na forum i gg!
c.d.n.